Pokręcone bywają ludzkie losy, wielkie talenty pozostają talentami. Jednym los sprzyja, innym podrzuca kłody pod nogi. Jak iść by się o te kłody nie przewrócić, a jeśli już tak się stanie – podnieść się, wziąć z życiem za bary i walczyć. Ważne, żeby na swojej pokręconej drodze spotkać kogoś, kto na nowo pokaże sens życia. Nasz bohater miał takie szczęście i jak sam mówi: Nowy Dariusz Czykier narodził się w Wigrach.
Z Dariuszem Czykierem, byłym piłkarzem m.in. Jagiellonii Białystok, Legii Warszawa, Zagłębia Lubin i … Wigier Suwałki, obecnie drugim trenerem Wigier rozmawia Tadeusz Moćkun
Załóżmy, że dziś jest 6 marca 1991 roku, stadion przy ulicy Łazienkowskiej w Warszawie. Pierwszy mecz ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów Legia Warszawa – Sampdoria Genua. Jest 44 minuta, kibice już spoglądają w stronę boiskowego zegara, a piłkę dostaje Dariusz Czykier…
Dariusz Czykier: Wyskakuję, uderzam głową i ramieniem, a piłka między rękami Pagliuci wtacza się do bramki. Chwilę później sędzia kończy pierwszą połowę. Prowadzimy. Nie była to bramka mojego życia, ale najdroższa jeśli chodzi o pieniądze jakie między innymi za tego gola dostałem ja i drużyna. W rewanżu na boisku rywala zremisowaliśmy 2:2, a oba gole strzelił Wojtek Kowalczyk. Za awans do półfinału dostaliśmy po 10 tysięcy dolarów. To były wielkie pieniądze.
A ten najważniejszy gol w twojej karierze? Zbyt wiele ich nie strzeliłeś, bo 33 w 230 meczach w ekstraklasie
D.Cz.: Rzeczywiście zbyt wiele nie było, ale najczęściej były to gole dające punkty. Chyba jednak gol z Sampdorią był tym, o którym mówiono najgłośniej i który, w jakiś sposób, wpłynął na moją karierę.
Wielkiej kariery jednak nie zrobiłeś. Nie dane ci było wystąpić w pierwszej reprezentacji Polski.
D.Cz.: To fakt, a powodów było kilka. Jeszcze jako zawodnik Jagiellonii Białystok po finale Pucharu Polski w Olsztynie, w którym przegraliśmy 2|:5 z Legią Warszawa, od obejmującego kadrę trenera Andrzeja Strejlaua, miałem otrzymać powołanie na spotkanie Polska – ZSRR, ale skręciłem nogę w kostce i o grze nie było mowy. Liczyłem jeszcze na powołanie kiedy kadrę objął Janusz Wójcik, ale on oparł się na wicemistrzach olimpijskich z Barcelony i dla mnie miejsca zabrakło.
Wspomniałeś o finale PP w Olsztynie Jagiellonia – Legia. Oglądałem ten mecz z trybun i było mi trochę przykro, bo tak jak wszyscy kibice, wiedziałem, że jest to ostatni mecz Jagiellonii w składzie z tobą, Mirosławem Sowińskim, Jackiem i Darkiem Bayerami, Mariuszem Lisowskim. Dlaczego, twoim zdaniem, Jagiellonia się rozpadła?
D.Cz.: Przemiany w kraju dotknęły też sport i Jagiellonię. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to bez wątpienia chodzi o pieniądze. Tych w Białymstoku na piłkę na dobrym, polskim poziomie po prostu zabrakło. A ponieważ większość z nas dostała propozycje gry w innych, bogatszych klubach, odeszliśmy.
Ty przeszedłeś do Legii, ale była to droga przez mękę.
D.Cz.: Rzeczywiście. Miałem jeszcze ważny kontrakt i działacze z Białegostoku stwarzali spore problemy. Słusznie czy nie, nie chcę o tym dyskutować, zawieszono mnie za spożywanie alkoholu. Dziś dostałbym upomnienie, może potrącenie premii, ale o zawieszeniu nikt by nie wspomniał. To była kara za to, że chciałem odejść. Jagielonii nie przekonało nawet to, że Legia oferowała za mnie pieniądze. Jesienią 1990 z Jagielloni i tak odszedłem, tyle że do wojska.
A konkretnie do Fali Kazuń?
D.Cz.: To tylko formalny wpis. Byłem tam chyba tylko na jednym treningu, nie zagrałem w ani jednym meczu.
Piłkarska Polska poznała ciebie jako zawodnika Jagiellonii, ale karierę zaczynałeś w białostockiej Gwardii.
D.Cz.: Pierwszy raz na boisku pojawiłem się w turnieju organizowanym przez Jagiellonię. I wówczas zachorowałem na zapalenie opon mózgowych. Leczenie trwało kilka miesięcy. Po tak długiej przerwie nie miałem odwagi, żeby pójść na trening do Jagiellonii. Poszedłem do Gwardii i zostałem. Cały czas jednak marzyłem o Jadze. Kiedy Gwardia, ze mną w składzie, w meczu trampkarzy wygrała 3:2 z Jagiellonią prowadzoną przez trenera Ryszarda Karalusa właśnie od niego usłyszałem, że jeśli chcę się rozwijać powinienem jak najszybciej zmienić klub. Powiedziałem o tym działaczom Gwardii i po raz pierwszy w życiu zostałem zawieszony na pół roku w prawach zawodnika. Jako trampkarz, chłopak nie mający jeszcze ukończonych 12 lat. Takie były czasy.
Jagiellonia, Legia, Radomiak, Jagiellonia, Legia, Zagłębie Lubin, Jagiellonia, Wigry Suwałki, jeszcze raz Jagiellonia i na zakończenie Supraślanka Supraśl. W tych klubach grałeś. Cztery razy na tej liście pojawia się Jaga, dwa razy Legia. Teraz, wprawdzie w innej już roli, po raz drugi Wigry.
D.Cz.: Największy mój błąd to powrót do IV-ligowej Jagiellonii. Z I-ligowej Legii do IV ligi – to dziwny, kuriozalny wręcz transfer. Miałem wówczas życiowego doła. I chociaż jeszcze przez półtora roku związany byłem z Legią kontraktem, postanowiłem wrócić do rodzinnego miasta. Finansowo na tej zmianie straciłem niezbyt wiele, bo, jak na IV-ligowca, Jagiellonia zaproponowała mi naprawdę bardzo dobre pieniądze. Dzisiaj wiem, że to był błąd, że powinienem poszukać innego klubu, w wyższej klasie rozgrywkowej.
A jak, z perspektywy czasu, oceniasz swoje przejście w roku 2001 z Jagiellonii do suwalskich Wigier?
D.Cz.: To był dobry ruch. Propozycję gry w Suwałkach dostałem od Dariusza Mazura, który z ówczesnym prezesem Michałem Syrycą, podjęli próbę uratowania drużyny przed spadkiem z III ligi. Wówczas doszli Edek Ambrosiewicz, Sławek Świstek. Szybko dogadaliśmy się zarówno z prezesem Syrycą, jak i z trenerem Stefanem Liszewskim. Jednym z warunków była zgoda na to, żebym trenował w Białymstoku, a do Suwałk przyjeżdżał na zajęcia dwa dni przed meczem. Udało się wówczas utrzymać Wigry w III lidze, wygrać po dogrywce 1:0 w finale Pucharu Polski z Jagiellonią.
Jako 35-latek więcej wówczas na boisku chodziłeś niż biegałeś, ale to po twoich precyzyjnych podaniach padła większość goli dla Wigier.
D.Cz.: Bo wówczas zacząłem myśleć po piłkarsku, czyli że od tego jak dużo się biega, ważniejsze jest by biegać mądrze.
A ile tej mądrości piłkarskiej przekazałeś zawodnikom, z którymi pracowałeś jako trener, który z nich rokuje największe nadzieje na piłkarską przyszłość. Wigry nie są wszak pierwszym klubem w którym pracujesz w tej roli.
D.Cz.: Byłem drugim trenerem w Jagiellonii a teraz Wigry. W Białymstoku sporo pomogłem Kamilowi Grosickiemu. Chłopak potrzebował kogoś, z kim mógłby porozmawiać, przed kim wygadać się, ale też prosił o rady typowo piłkarskie. Dobry kontakt miałem z Aleksandrem Kwiekiem, który dziś z powodzeniem gra w Górniku Zabrze. Dziś kiedy dzwonią do mnie często powtarzają: Darek, miałeś rację mówiąc, że zwycięstwo trzeba wybiegać. A w Suwałkach? Moim zdaniem za mało jest treningów indywidualnych, które może zrobić sam zawodnik, ewentualnie z kolegą z drużyny. Potencjał ma Krystian Słowicki, dobrze przygotowany fizycznie, ale surowy technicznie. Technikę może trenować sam, ale musi chcieć. Szkoda mi Adama Pomiana, który dysponuje wrodzoną szybkością, niezłą wytrzymałością, ale za bardzo, niestety bez wzajemności, kocha piłkę, trzyma ją przy nodze nie dostrzegając kolegów. Ten chłopak powinien grać wyżej niż w II lidze. Poza tym grając długo w niższych klasach nabywa się pewnych kompleksów i przyzwyczajeń. Granica między grą w II i I lidze nie jest wielka. Przełamanie jej to kwestia pracy, pracy i jeszcze raz pracy tej na boisku i tej nad swoją psychiką. Bez tego nie da się w ciągu jednego czy dwóch dno testów w wyższej lidze pokazać pełni swoich umiejętności. Oczywiście potrzebna jest też odrobina sportowego szczęścia, a czasami też układów. Trudniej jest dostać się do dobrej drużyny niż później w niej się utrzymać.
Jako piłkarz miałeś dwa pseudonimy: Kosa i Lejba.
D.Cz.: Kosa to ksywka jeszcze z Białegostoku, a wzięła się stąd, że miałem chude i krzywe nogi, ale na boisku kosiłem wszystko co wystawało ponad trawę. A Lejba to dzieło Marka Jóźwiaka (ps. Beret – dop. wł.) z czasów gry w Legii. Zawsze byłem luzakiem, koszulka wypuszczona, często krótkie spodenki. Zawsze lubiłem luz w ubraniach. A lejba w miejskim slangu to luźna koszulka, czy sukienka niedopasowana w talii. Któregoś dnia właśnie tak nazwał mnie Jóźwiak i poszło to w eter.
„Garaż był naszą mekką, drugą szatnią” …
D.Cz. ; To był lokal w pobliżu stadionu Legii chętnie odwiedzany przez jej piłkarzy. Kiedy zaczęliśmy tam przychodzić były w nim trzy stoliki i mały bar z …
Kefirem….
D.Cz.: Tylko z kefirem (śmiech)… Dzięki piłkarzom Legii lokal zmieniał swój wygląd, menu i dziś jest to niezła restauracja, w której wciąż można spotkać piłkarzy Legii.
W jednym z licznych wywiadów powiedziałeś takie słowa: „Cały czas cieszy mnie piłka nożna, która jest moją pasję. Karierę zawodniczą zakończyłem dzięki „dobrym kolegom” i trochę sobie. Przypomina ona trochę równię pochyłą, z której odbijam się teraz jako trener.”
D.Cz.: Tak naprawdę kariery zawodniczej jeszcze nie zakończyłem bo pogrywam sobie kiedy się da. A tylko sobie zawdzięczam, że nie osiągnąłem tego, co mogłem osiągnąć. Uważam że stać mnie było na dużo, nawet bardzo dużo więcej.
A w którym momencie poczułeś się, tu cytat z innego twojego wywiadu: „jak bohater serialu „Daleko od szosy”.”
D.Cz.: Daleko od szosy? (milczenie)…To był Leszek, tak Leszek… (znowu cisza). Rozumiem to jako daleko od boiska. Dziś jako trener, tak jak Leszek, bohater serialu, wytyczyłem sobie cele w życiu i sporcie, do których zaczynam konsekwentnie dążyć. I mam nadzieję, że tak jak Leszkowi, uda mi się je zrealizować. A w życiu nie raz bywałem „daleko od szosy”. Raz, kiedy z Legii musiałem odejść do Radomiaka. Drugi w Jagiellonii za czasów trenera Wojciecha Łazarka.
W kwietniu 2012 roku w wywiadzie udzielnym portalowi Onet.pl zatytułowanym „Życie po życiu” powiedziałeś: Nowy Dariusz Czykier narodził się w Suwałkach.
D.Cz.: W 2011 roku, kiedy byłem na życiowym zakręcie, zadzwonił do mnie Dariusz Mazur i powiedział że chce mi pomóc. Dziś powiem, że biorąc mnie do Wigier, niczym ojciec, przytulił mnie, na nowo pokazał sens życia. Wówczas najpierw z Markiem Witkowskim, a w końcówce sezonu z Donatasem Venceviciusem robiliśmy wszystko, żeby utrzymać Wigry w II lidze. Udało się. Dostałem propozycję pozostania w klubie na kolejny sezon i przyjąłem ją. Nie ukrywam, że miałem wówczas problem alkoholowy.
A to znasz: „Boże, użycz mi pogody ducha abym godził się z tym czego zmienić nie mogę, odwagi – abym zmieniał to co mogę zmienić i mądrości, abym odróżniał jedno do drugiego.”
D.Cz.: To „Modlitwa o pogodę ducha”. Znam ją z pobytu na oddziale odwykowym suwalskiego szpitala.
Ciężko tam było?
D.Cz.: … (długie milczenie). Na początku bardzo ciężko, ale z czasem już coraz lżej. Ciężko jest wyjść z tej zapaści, a później trzeba z tym żyć, jakoś funkcjonować. Póki co to mi się udaje. Raz jest lżej, raz ciężej, raz lepiej, raz gorzej, ale jestem, nie poddaję się.
„Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia(…). Przyjmij spokojnie to co lata doradzają z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości (…) Obok zdrowej dyscypliny bądź dla siebie łagodny. Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż drzewa i gwiazdy masz prawo być tutaj. Tak więc żyj w zgodzie z Bogiem, czymkolwiek On ci się wydaje (…) W zgiełkliwym pomieszaniu życia zachowaj spokój ze swą duszą (…) Bądź pogodny. Dąż do szczęścia.”
D.Cz.: Tego nie znam.
To fragmenty Dezyderaty, rzekomo z końca XVII wieku, znalezionej w kościele pod wezwaniem Św. Pawła w Baltimore.
D.Cz.: Pogodny jestem całe życie. A szczęśliwy? Nie jestem nieszczęśliwy, ale ma do rozwiązania problem, który pozostanie ze mną aż do śmierci. Tę chorobę można zaleczyć, ale nie da się jej wyleczyć,. Trzeba nauczyć się z nią żyć. Tego właśnie się uczę i ciągle będę się uczył. Miewam lepsze i gorsze chwile, ale jakoś sobie radzę i wierzę, że najgorsze mam już za sobą i może być tylko lepiej.
Samotność nie sprzyja walce o siebie.
D.Cz.: To, że mieszkam w Suwałkach sam nie oznacza, że jestem samotny. Tu mam przyjaciół. Miałem też żonę. Mam dwoje dzieci, z którymi utrzymuję kontakt. Od życie nie wymagam zbyt wiele. Mam pracę, która mnie pochłania i nie mam czasu na nudę, szukanie towarzystwa. Przyzwyczaiłem się do takiego życia, jakie dziś prowadzę. Nie powiem, ze jest mi łatwo, ale jakoś sobie radzę.
Wróćmy na piłkarskie boisko. Wiosną widzimy na nim zupełnie inną drużynę. Nie chodzi tylko o zmiany kadrowe, ale też o podejście do gry, zaangażowanie. Co, jako trenerzy, musieliście zrobić, żeby tak zmienić oblicze Wigier?
D.Cz.: Zimą przyszli do nas zawodnicy doświadczeni, przygotowani do gry w stresie, do innej gry niż ta w III czy IV lidze, z których piłkarze dołączyli do nas latem ubiegłego roku. Różnica pomiędzy II ligą i niższymi jest jednak bardzo duża, znacznie większa niż dzieli nas od I ligi. I to w każdym elemencie: od treningu poczynając, na walce na boisku i życiu poza nim kończąc. Tu trzeba ciężko pracować i temu zdaniu nie wszyscy piłkarze byli w stanie podołać. Do tego doszły kontuzje, pauzy za kartki i drużyna słabsza psychicznie się posypała. W zimowej przerwie swoje kontakty wykorzystał Dariusz Mazur. Ściągnął do klubu zawodników ogranych, nie bojących się walki na boisku i pracy na treningach. Efekty powoli zaczynają być widoczne. To była jedyna droga do walki o utrzymanie Wigier w II lidze. Mam nadzieję, że to nam się uda.
W tej rundzie inaczej grają zawodnicy, którzy latem trafili do Wigier z niższych lig i w rundzie jesiennej nie błyszczeli. Teraz są pierwszoplanowymi postaciami. Przykład – Tomek Tuttas.
D.Cz.: Dla mnie jesienią Tomek był najsłabszym zawodnikiem i, gdybym był prezesem Wigier, starałbym się rozwiązać z nim kontrakt. Dziś chylę czoło przed Dariuszem Mazurem, dziękując że tego nie zrobił. Dziś na grę Tomka patrzę z olbrzymią przyjemnością. Myślę że obaj wiemy, że ta zmiana nie wzięła się sama z siebie, że jest efektem ciężkiej pracy wykonanej na treningach i po części dobrej atmosfery w klubie i wokół niego. Bo to też ma przełożenie na psychikę zawodników, trenerów, działaczy. Dobra i skuteczna gra Tomka to również efekt współpracy na boisku pomiędzy nim i Povilasem Luksysem. Oni sobie nie przeszkadzają, a wręcz przeciwnie doskonale się uzupełniają.
Ale, bez fałszywej skromności, przyznasz, że w tej drużynie na boisku brakuje drugiego Darka Czykiera, zawodnika, który swoimi podaniami będzie otwierał napastnikom drogę do bramki rywala, takiego mózgu drużyny.
D.Cz.: Po tym co widziałem na sparingach myślałem, że takim liderem będzie Aleks Atanacković. Facet swoją grą wręcz czarował. A przyszły pierwsze mecze ligowe i to już nie był ten Aleks ze sparingów. Ale widać, że zawodnik te powoli się rozkręca, że z każdym meczem powinien grać coraz lepiej. Jego sprowadzenie do Wigier to dobry ruch. Natomiast Patryk Gondek jakby stracił wiarę w swoje umiejętności, możliwości. Być może wpływ ma na to ciągle nie do końca zaleczony uraz kostki. Ciekawymi zawodnikami są Romachów i Widejko.
O czym marzy Dariusz Czykier?
D.Cz.: Zawodowo o tym, żeby Wigry utrzymały się w II lidze. A prywatnie o tym, aby ułożyć sobie życie. Nie wiem gdzie: w Suwałkach, Białymstoku, Warszawie, Krakowie, Nowym Jorku, Chicago – nie ważne, byle było to życie spokojne i szczęśliwe. Może być ponownie Supraśl, ale żeby było to życie spokojne, szczęśliwe i przy piłce.
I tego w imieniu swoim i kibiców Wigier ci życzę. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Tadeusz Moćkun