Ambitny, szybki, dobrze wyszkolony technicznie. Grał w jednej drużynie m.in. z Grzegorzem Sandomierskim, Kamilem Grosickim, Tomaszem Frankowskim. Oni mają na koncie występy w reprezentacji kraju, grają w ligach zagranicznych lub polskiej ekstraklasie, a on, mając wszelkie dane ku temu by pójść w ich ślady, gra w II-ligowych Wigrach Suwałki, w których, jak mówi, tworzy się prawdziwa piłkarska rodzina.
Mówią na niego Gondi, niektórzy, jak Karol Salik: Gondeuszku, a inni, jak np. jego dziewczyna po prostu Patryś.
Naszym rozmówcą jest PATRYK GONDEK, środkowy pomocnik Wigier Suwałki.
Patryk, nie masz czasami pretensji do losu, a może do siebie, czytając składy Śląska Wrocław, Jagiellonii Białystok, Blackburn Rovers FC, Sivasspor Kulübü, Jagiellonii i Wigier Suwałki. W tych pierwszych grają twoi byli koledzy z Jagiellonii. A ty biegasz po boiskach II-ligi w barwach suwalskich Wigier.
Patryk Gondek: Na pewno tym i pozostałym kolegom z Jagielloni, którzy grają dziś w wyższych ligach niż ja, nie zazdroszczę. Mam może trochę pretensji do losu, ale przede wszystkim do siebie. Mam jednak nadzieję, że wkrótce los uśmiechnie się również do mnie i zacznę grać na miarę swoich marzeń, możliwości i oczekiwań trenerów. Czekam na zaproszenie na testy do jednego ze znanych polskich klubów, którego trenerzy obserwują mnie od dłuższego czasu.
Chcesz pojechać na testy do dobrego klubu, a, z powodu kontuzji kostki, masz problem z przebiciem się do wyjściowej jedenastki Wigier?
P.G.: Sprawa jest poważna. Wiem, że nie obędzie się bez operacji.
Nie sądzisz, że kolejność powinna być odwrotna, najpierw operacja, później szukanie klubu
w lidze wyższej niż II ?
P.G.: Innej opcji nie ma. Nie zdążę wyleczyć kontuzji, a zależy mi żeby pojechać na te testy i zaprezentować się jak najlepiej.
Testy to jeden, góra dwa sparingi, zapewne w niepełnym wymiarze czasowym, w których trzeba zaprezentować nie 100, a 200 procent swoich możliwości i umiejętności. Jak chcesz to zrobić jadąc na ten sprawdzian z kontuzją?
P.G.: Na pewno w jakiś sposób uraz ten może zmniejszyć moje szanse. Ale jestem pewny swoich piłkarskich umiejętności. Wierzę, że tym razem, nawet z niezaleczoną kontuzją, przekonam do siebie trenerów.
Jak długo zmagasz się z tym urazem kostki?
P.G.: Od przyjścia do Wigier, czyli prawie półtora roku, bo staw skręciłem w okresie przygotowań do rundy wiosennej w 2012 roku.
Będę trzymał kciuki za powodzenie twojej wyprawy do…
P.G.: Polskiego klubu, którego nazwy na razie nie zdradzę.
Nie lubią ciebie dziennikarze czy ty ich nie lubisz? W prasie, tej drukowanej i tej elektronicznej, nawet z przysłowiową świecą, trudno znaleźć wywiad z tobą, dłuższy tekst o tobie. Imię, nazwisko, rok urodzenia, kluby, w których grałeś i tylko tyle? Jaki naprawdę jest Patryk Gondek, sportowo i prywatnie?
P.G.: Od czterech lat jestem z jedną dziewczyną, która ma na imię Natalia, studentka kosmetologii w Warszawie, której wkrótce zamierzam się oświadczyć…
A ona domyśla się tego?
P.G.: Nawet jeśli tak, to czas i miejsce będą dla niej dużą niespodzianką, ale, i to mogę zdradzić, ze sportowymi atrakcjami.
Oświadczyny na stadionie, w przerwie meczu?
P.G.: Ma być niespodzianka i będzie. Nic więcej nie powiem.
Trudno. To do zobaczenia na meczu
P.G.: Zaraz, zaraz… Nie powiedziałem, że nie będę rozmawiał, ale że nie powiem nic więcej o planach związanych z zaręczynami.
Tak też zrozumiałem, ale chciałem cię sprowokować do uchylenia rąbka tej skrzętnie skrywanej tajemnicy. Natalia to…
P.G.: Ta jedyna osoba, z którą jestem od czterech lat i chcę być do końca życia.
Natalia czy piłka nożna? Piłka nożna czy Natalia?
P.G. Obie są dla mnie bardzo ważne, bez obu nie wyobrażam sobie życia.
A jak chcesz odpocząć od obu, to jak to robisz?
P.G.: Właśnie zapisałem się na kurs instruktora piłki nożnej, po ukończeniu którego będę miał uprawnienia do prowadzenia drużyn do IV ligi włącznie. Ale na tym nie zamierzam poprzestać. A jeśli uda mi się wygospodarować jeszcze godzinkę czy dwie dla siebie, czas ten najchętniej spędzam ze znajomymi, grając na konsoli. Dodam, że w moim życiu są dwie bardzo dla mnie ważne kobiety. To Natalia i moja mama.
W niedzielę Dzień Matki, pojedziesz do niej …
P.G.: Tak. Zawiozę jej kwiaty, ogromny bukiet kwiatów i …
Trzy punkty wywalczone w Płocku…
P.G.: To byłby najlepszy prezent. Mama bardzo przeżywa każdy mój mecz, martwi się porażkami, cieszy ze zwycięstw. Tak, chciałbym dołożyć do kwiatów trzy punkty wywalczone w Płocku.
Z Płocka zabieramy jeśli nie trzy punkty to przynajmniej jeden i wracamy do Ełku, gdzie stawiałeś swoje pierwsze kroki, jako dziecko i jako piłkarz.
P.G. Moim pierwszym trenerem był świętej pamięci Stefan Marcinkiewicz, a po nim Andrzej Zientarski, wspaniali ludzie i trenerzy.
Jak trafiłeś w ich ręce?
P.G.: Jak daleko sięgam pamięcią zawsze towarzyszyła mi piłka. Obijałem ściany w mieszkaniu, a kiedy mama chciała zabrać mi piłkę, uciekałem z nią na podwórko. Praktycznie pierwszą rzeczą jaką robiłem po otwarciu oczu było szukanie piłki. I rozstawałem się z nią wieczorem. Na pierwszy trening zaprowadził mnie tata, który grał w Mazurze. Trener Marcinkiewicz uznał, że jestem „dobrym materiał na piłkarza” i zostałem. Miałem chwile słabości, chciałem przerwać treningi, ale wówczas pan Stefan, a później Andrzej Zientarski przychodzili do domu i tak długo mnie przekonywali, że następnego dnia znowu pojawiałem się na treningu. Po sześciu latach treningów w Mazurze tata zawiózł mnie na testy do Jagiellonii. Zaliczyłem je i trafiłem do szkółki piłkarskiej MOSP-u. Zamieszkałem w internacie przy szkole, w której uczyłem się i trenowałem.
W Białymstoku spędziłeś cztery lata. Z drużyny juniorów MOSP-u trafiłeś do Jagiellonii grającej w Młodej Ekstraklasie.
P.G.: Drużyny MOSP-u i Młodej Jagi prowadził trener Łaski i to dzięki niemu znalazłem się w tej drugiej. W Młodej Ekstraklasie zagrałem ponad 40 razy. W tym czasie zainteresowało się mną kilku menadżerów. Kiedy dowiedzieli się o tym trenerzy Jagiellonii przesunęli mnie z powrotem do MOSP-u.
Z którego, jesienią 2009 trafiłeś do kadry pierwszej drużyny Jagi. Z nią, w styczniu 2010, zająłeś drugie miejsce w zimowym turnieju Remes Cup w Poznaniu, a następnie wyjechałeś na obóz do Turcji. To wówczas miałeś okazję trenować i grać między innymi z Rafałem Gikiewiczem, Grzegorzem Sandomierskim, Kamilem Grosickim, Tomaszem Frankowskim czy Bruno.
P.G.: Ale szansy gry w ekstraklasie nie dostałem. Jeśli dobrze pamiętam, to dziewięć spotkań oglądałem z ławki rezerwowych. Mój menadżer uznał, że powinienem grać, a nie grzać ławę i zaczął szukać mi klubu. W letniej przerwie przed sezonem 2010/11 byłem na testach w Olimpii Grudziądz, która budowała drużynę z myślą o awansie do I ligi. Niestety, na obozie w Opalenicy złapałem kontuzję i musiałem wrócić do domu.
Byłeś też na testach w Stomilu, występującym wówczas pod nazwą OKS 1945 Olsztyn?
P.G.: Zaliczyłem je, pojechałem do domu spakować się i miałem wracać do Olsztyna. Wówczas zadzwonił do mnie jeden z działaczy, nazwisko zachowam dla siebie, i oznajmił, ze jeśli chcę grać w Olsztynie to na popisanie kontraktu mam przyjechać sam…
Chodziło o menadżera?
P.G.: Tak, poszło o menadżera. Nie zgodziłem się i wówczas dowiedziałem się, że w Iławie poszukują środkowego pomocnika. Pojechałem tam i po kilku treningach podpisałem kontrakt. W Jezioraku zadebiutowałem w wygranym 1:0 meczu z Resovią Rzeszów zaliczając asystę przy „złotym” golu.
Miłe złego początki chciałoby się rzec…
P.G.: Rzeczywiście. Problemy finansowe Jezioraka, o których nie wiedziałem podpisując kontrakt, sprawiły, że w Iławie pograłem tylko pół roku, a w zasadzie jesienną rundę w 2010 roku.
Piłkarz, którego umiejętności i predyspozycje sięgają jeśli nie ekstraklasy to I ligi, wiosną 2011 zostaje zawodnikiem IV-ligowego Płomieniu Ełk.
P.G.: Gdzieś grać musiałem.
Patryk, czy w tym, jak potoczyła się twoja dotychczasowa kariera piłkarska, nie ma twojej winy? Czy nie masz sobie nic do zarzucenia, czy zrobiłeś wszystko, żeby wykorzystać swoje nie małe możliwości i umiejętności?
P.G.: Jakiś błąd popełniłem na pewno. Może ma to jakiś związek z tym, że od początku moje interesy reprezentował menadżer, a za menadżerami w polskich klubach nie przepadają. Wolą rozmawiać bezpośrednio z zawodnikiem.
Dziwisz się, to przecież człowiek, który jest drugim, za plecami piłkarza, w kolejce do klubowej kasy.
P.G.: Pewnie coś w tym jest.
A jak trafiłeś do Wigier?
P.G.: Kiedy grałem w Płomieniu zadzwonił do mnie trener Dariusz Czykier, który znał mnie z czasów kiedy byłem z Jagiellonią na obozie w Turcji, a on był wówczas jej drugim trenerem. Zapytał czy nie chciałbym spróbować swoich sił w Suwałkach. Czemu nie, pomyślałem i przyjechałem do Suwałk na testy i sparing. Kilka dni później z prezesem Dariuszem Mazurem ustaliliśmy warunki mego przyjścia do Wigier i jestem. Wówczas z Ełku przyszło nas czterech. Zostaliśmy ja i Tomek Tuttas. Koszycki jest w Płomieniu Ełku, a Kisiel w Romincie Gołdap.
Z Wigrami masz kontrakt definitywny?
P.G.: Tak.
Czyli jeśli latem zmienisz barwy klubowe, to Wigry mogą na tobie zarobić?
P.G.: Mam nadzieję, że tak będzie.
Jakie cechy powinien mieć środkowy pomocnik, osoba kierująca grą, „mózg” drużyny na boisku, lider?
P.G.: Bardzo dobrą wydolność organizmu, technikę – to piłkarsko. A jako człowiek: charyzmę, umiejętność przewidywania, kierowania zespołem ludzi, mobilizowania. Na boisku powinien być nie tylko widoczny, ale i słyszalny. Myślę, że stać mnie na to, żeby być takim liderem w Wigrach. Chociaż mam poważnego rywala w osobie Aleksa Atanackovica. Nie wiem co się stało, ale po kilku meczach w Wigrach, zaciąłem się. W innych drużynach nie tylko dużo biegałem po boisku, ale też starłem się kierować drużyną, podpowiadałem kolegom, krzycząc mobilizowałem. Tak też było na początku w Wigrach. Ale po kilku meczach zaciąłem się i, nie potrafię powiedzieć dlaczego, trwa to do dziś.
W Wigrach zagrałeś w 32 meczach, strzeliłeś trzy gole, czyli nie najgorzej.
P.G.: Ale mogło być dużo lepiej.
To dlaczego nie było i nie jest?
P.G.: Nie wiem. To chyba kwestia psychiczna związana z przedłużającym się leczeniem skręconej kostki. W poprzedniej rundzie mieliśmy spotkania z panią psycholog. Rozmawiałem z nią o moim urazie, problemach z tym związanych, ale nic te rozmowy nie dały.
To jak widzisz swoją przyszłość?
P.G.: Najważniejsze to wyleczyć kontuzję, otrzymać zaproszenie na testy do klubu z wyższej klasy rozgrywkowej niż II liga, pomyślnie je zaliczyć i na dłużej zadomowić się w I lidze lub ekstraklasie. Moją nominalną pozycją jest środek pomocy, ale mogę grać na boku, albo jako napastnik. A jak będzie trzeba to zagrałbym też na prawej obronie. Na każdej pozycji, na którą ustawi piłkarza trener, trzeba zagrać maksimum tego, co się potrafi.
Który z trenerów miał największy wpływ na twój sportowy rozwój?
P.G. Pracowałem z dziesięcioma trenerami, a może było ich więcej, ale największy wpływ na mój rozwój mieli: Andrzej Zientarski z Mazura Ełk, trenerzy Woroniecki i Probierz, którzy prowadzili mnie w Białymstoku.
Do końca rozgrywek sezonu 2012/13 pozostały jeszcze cztery kolejki. Ty borykasz się z kontuzją, a tymczasem na środku pomocy coraz lepiej poczyna sobie Aleks Atanacković. Jesteś gotów do podjęcia z nim rywalizacji o miejsce w wyjściowej jedenastce Wigier?
P.G.: Odpowiem inaczej. Moim zdaniem pozycja Aleksa jest dziś nie do „ugryzienia”, ale jeśli tylko trener powie Patryk wchodzisz, to bez chwili wahania wbiegam na boisko i daję z siebie wszystko, na co mnie stać. Od osobistych celów i interesów ważniejsza jest dziś drużyna. W klubie jest fajna atmosfera, a my tworzymy taką piłkarską rodzinę, z którą dobrze wychodzi się nie tylko na zdjęciach ale i na boisku. Co pokazują wyniki wiosennej rundy. Wierzę, że Wigry utrzymają się w II lidze, a w następnym sezonie walczyć będą o miejsce w czołówce, a ja dostanę jeszcze szansę pokazania się suwalskim kibicom.
Dziękuję za rozmowę, życzę powodzenia w Wigrach i na letnich testach w zespole ze środka tabeli polskiej ekstraklasy.
Rozmawiał: Tadeusz Moćkun