Tomasz Tuttas latem 2012 roku trafił od Wigier Suwałki z IV-ligowego Znicza Biała Piska. Jesienią, w 16 meczach II ligi strzelił dwa gole, wiosną w trzech spotkaniach cztery razy umieszczał piłkę w bramce rywali.
Twierdzi, że piłka nożna jest boską grą, a dla niego niemal świętością, czego wyraz dał tatuując na ciele Anioła z piłką (na zdjęciu).
Jakim piłkarzem jest Tomek widzą kibice na boisku, a jakim jest człowiekiem poza boiskiem? O tym w rozmowie, do lektury której zapraszamy
Na obu bokach masz oryginalny tatuaż?
Tomasz Tuttas: Tatuaże to taki mój mały konik, bo oprócz tych dwóch widocznych mam jeszcze kilka w innych, którymi się nie chwalę. Tym, o którym mówimy, chciałem podkreślić, że piłka nożna jest dla mnie bardzo ważna, że dużo jej w życiu zawdzięczam. Tatuaż przedstawia Anioła w polu karnym, który trzyma w rękach piłkę. Miał być jeszcze napis mówiący, że „Piłka nożna to boska gra”, stąd Anioł, ale robiący tatuaż odradził mi jego umieszczenie.
Ale ten Anioł w polu karnym złapał piłkę, a zatem zagrodził jej drogę do bramki.
T.T.: Anioł to symbol świętości, bliskości do Boga, a piłka to klucz do hasła, że piłka nożna jest boską grą, dla mnie bardzo, bardzo ważną, niemal świętością. I właśnie ten mój stosunek do piłki nożnej ma wyrażać ten tatuaż.
Do II ligi trafiłeś jako 28-latek, a zatem jako piłkarz dojrzały. Późno…
T.T.: To fakt ale powodów było kilka. Najpierw nękały mnie kontuzje. Później wyjechałem za granicę. Po powrocie do kraju grałem w IV-ligowym Zniczu Biała Piska, z którego jesienią 2009 roku na jedną rundę trafiłem do III-ligowego MKS Mielnik. Wróciłem do Znicza bo tam mogłem łączyć grę ze studiami na AWF w Białej Podlaskiej. Studia były dla mnie priorytetem. Chciałem zrobić magisterkę, żeby po zejściu z boiska mieć zapewniony zawód.
Magister na piłkarskim boisku to nie codzienność.
Jestem magistrem wychowania fizycznego, ukończyłem też kurs instruktora piłki nożnej i fitness. Moim marzeniem była i jest praca w szkole, ale tego póki co nie udało mi się zrealizować. Mam jednak nadzieję, że co się dowlecze to nie uciecze.
Między IV i II ligą – przepaść, czy łagodne przejście?
TT.: Decydując się na przejście do Wigier myślałem, że będzie to łagodne przejście. Okazało się, że może nie jest to przepaść, ale różnica jest bardzo duża. Druga liga wymaga od zawodnika lepszego przygotowania fizycznego, zdecydowania w grze, szybszego podejmowania decyzji. Po sparingach i pierwszych meczach w Wigrach myślałem, ze moje umiejętności z IV ligi wystarczą. Okazało się, że trzeba mieć i dać z siebie coś więcej, zmienić sposób myślenia, nastawienie do gry i taktyki wykreślonej przez trenera na dany mecz.
Czym zaskoczyła Ciebie II liga, jeżeli coś takiego miało miejsce?
T.T.: W Wigrach miałem do wykonania inne zadanie niż w IV-ligowym Zniczu. Tam mojej umiejętności, wola walki w zupełności wystarczały do tego, żeby pociągnąć całą drużynę. Czasami sam decydowałem o wyniki. Jakiś rzut wolny, instynkt strzelecki – strzelałem gola i bywało po meczu. W II lidze nie można myśleć o sobie, a trzeba pracować dla całej drużyny i z całą drużyną. Trzeba być na całym boisku: w obronie, pomocy, ataku – jednym słowem wszędzie tam gdzie jest lub za chwilę może być piłka, gdzie jest lub może być rywal, skąd jest lub może wyjść zagrożenie dla naszej bramki i szansa na zagrożenie bramce rywala. Takiego czytania gry zabrakło mi w pierwszej rundzie i to zaważyło na tym, że w moim wykonaniu była ona, co tu ukrywać, słaba.
Runda jesienna była słaba w wykonaniu całego zespołu, a ty byłeś jednym z jego ogniw. Obserwując jesienią twoją grę odnosiłem wrażenie, że ty i twój partner w ataku Maciej Kisiel bardziej myślicie o sobie niż o drużynie, że zamiast współpracować – toczycie wewnętrzną rywalizację.
T.T.: Po analizach jakie przeprowadziłem dla siebie odnoszę wrażenie, że rzeczywiście zamiast współpracy była między nami rywalizacja, że obaj cały czas chcieliśmy być przy piłce, dublowaliśmy swoje pozycje, graliśmy za blisko siebie. Do boku też schodziliśmy razem, a efektem była ustka w środku. Brakowało takiego gościa, który poczekałby na wrzutkę i chyba dlatego runda jesienna tak się skończyła. Dla nas i dla drużyny. Ale napastnicy żyją z podań i ich tez czasem brakło.
Teraz jest Povilas Luksys, napastnik doświadczony, bramkostrzelny, a ty nie stałeś się jego cieniem, jak miało to miejsce w przypadku Maćka Kisiela?
T.T.: Bo Povlas jest innym typem piłkarza Tak naprawdę on nie jest zainteresowany trzymaniem piłki przy nodze, a jej rozegraniem i szukaniem pozycji w polu karnym. To lis pola karnego, zawodnik który w szesnastce nie musi szukać piłki, bo piłka szuka jego. Grając z nim mogę robić swoją robotę, schodzę do pomocników, pomagam im w przerywaniu akcji rywala, wyprowadzaniu kontr. Ale nominalnie gramy teraz na dwóch współpracujących, a nie rywalizujących z sobą napastników. Po przyjściu Povilisa myślałem czy uda się nam stworzyć taki duet, który strzeli kilka, a może kilkanaście goli więcej niż jesienią, goli dających nie tylko satysfakcję nam, ale przede wszystkim punkty i utrzymanie drużyny w II lidze. Efekty tej współpracy zaczynają już być widoczne.
Jesienią w 16 meczach strzeliłeś dwa gole, wiosną w trzech już cztery. Obok Przemka Makarewicza jesteś najskuteczniejszym piłkarzem Wigier w II lidze ze zgłoszonych do rozgrywek w rundzie wiosennej. Ale do rekordy Grażvydasa Mikulenasa – 35 goli – jeszcze bardzo, bardzo daleko.
T.T.: W tym sezonie na dogonienie Mikiego nie mam żadnych szans. Ale gdyby dane mi było pograć w Wigrach dłużej postarałbym się zmienić do na pozycji lidera klubowych snajperów. Stawiałem i stawiam sobie wysokie wymagania. Nie określam minimum, a maksimum tego co chcę osiągnąć, do czego dojść. Tylko w ten sposób można się rozwijać, a ja chcę grać coraz lepiej i chcę, żeby z mojej coraz lepszej gry coraz większy pożytek miała drużyna. Wychodzę na boisko, żeby grać dla drużyny. Tak było w okręgówce, IV, III i jest teraz w II lidze. A to, że strzelam gole jest zasługą kolegów, którzy za moje zaangażowanie rewanżują się dokładnymi podaniami, czy wywalczeniem karnego, którego ja zamieniam na gola. Piłka nożna jest grą zespołową i zespół, jego dobra, skuteczna, widowiskowa gra są najważniejsze. Sam Messi nie stanowi o klasie Barcelony, za to Barcelona wydobywa i podkreśla klasę Messiego.
Który z tych sześciu goli strzelonych w Wigrach sprawił ci największą przyjemność?
T.T.: Bez wątpienia gol w 93 czy 94 minucie w meczu z Puszczą na 2:1 dla nas. To na dziś najważniejszy mój gol w Wigrach.
A która z niewykorzystanych sytuacji śni ci się po nocach?
T.T.: Z otwierającego wiosenną rundę meczu z Garbarnią. Marcin Tarnowski z boku dograł piłkę na trzeci czy drugi metr od bramki, a ja nie strzeliłem. Do dziś nie wiem, jak można było tego nie strzelić. Ale nie tacy jak ja nie strzelali w podobnych sytuacjach. Wiem, to nie jest żadne usprawiedliwienie. Ale to jest piłka, a ja trafiłem w nią podeszwą i nie strzeliłem gola. Dobrze, że ten mecz wygraliśmy.
Jesteś kolejnym piłkarzem z Ełku, który próbuje błysnąć w Wigrach i podbić serca suwalskich kibiców. Dotychczas sztuka ta udała się tylko jednemu, a był to Mieczysław Chrzanowski. Pozostali odchodzili po cichu. Jak sądzisz, dlaczego tak się działo. Czy jesteś w stanie, tak jak wspomniany Chrzanowski, zapisać się nie tylko w kronikach klubu, ale i w pamięci kibiców Wigier?
T.T.: Mam taką nadzieję, a ze swoje strony zrobię wszystko, żeby tak się stało. A dlaczego ełczanom nie wiodło się w Suwałkach? Może za mało się przykładali, może mieli pecha, a może trenerzy nie dali im szansy pokazania pełni umiejętności, nie znaleźli dla nich pozycji na boisku odpowiadającej ich predyspozycjom i umiejętnościom. Ja taką szansę dostaję i postaram się wykorzystać ją najlepiej jak potrafię. Decydując się na przyjście do Wigier nie zwracałem uwagi czy któremuś z ełczan tu się wiodło, czy nie. Patrzyłem na siebie. Postanowiłem przyjść, spróbować swoich sił i miałem nadzieję, że mi się tu powiedzie. Po rundzie jesiennej nie byłem w najlepszym nastroju, po trzech meczach wiosną powiało optymizmem.
Suwalski Klub Sportowy Wigry to…
T.T.: Najbardziej profesjonalnie zarządzany klub z tych, w których grałem. Wigry to również piękny obiekt, fajni kibice. W takim klubie, na takim stadionie i dla takich kibiców gra jest przyjemnością. Mam nadzieję, że po kolejnych naszych wygranych liczba kibiców wzrośnie i to znacznie. Miejsce na trybunach jeszcze jest.
A Wigry jako drużyna?
T.T.: W pierwszej rundzie to były Wigry niedoświadczone, oparte na piłkarzach mających za sobą występy w III i IV lidze, nie mających pojęcia o tym, jak się gra, czego wymaga od zawodników w II lidze. Za mało mieliśmy też czasu na aklimatyzację, zgranie. I wyszło, jak wyszło. Teraz mamy mieszankę doświadczenia i młodości, która powinna się sprawdzić na drugim froncie. Z jednej strony młodzi Romachów czy Widejko, z drugiej doświadczeni Luksys, Atanacković, Lauryn. Klasą dla siebie jest nasz bramkarz i kapitan Karol Salik. Szkoda tylko, że startujemy z tak niskiego poziomu. Gdybyśmy mieli kilka punktów więcej to z takim składem moglibyśmy powalczyć o coś więcej niż miejsce w środku tabeli. A tak – musimy bronić się przed spadkiem i mocno wierzę, że się obronimy.
Wigry są drużyną międzynarodową: Serb, Litwin, Gruzin i Polacy. Jak się dogadujecie?
T.T.: Nie ma problemów, ale bywa sporo śmiechu. Aleks (Atanacković – dop. wł.) ze swoim akcentem, Povilas (Luksys – dop. wł.) ze swoją śpiewną mową. Najmniej rozmowny na razie jest David (Makaradze – dop. wł.), ale i on szybko uczy się polskiego. Im szybciej zacznie mówić po polsku tym łatwiej będzie mu w klubie i w życiu w Polsce.
Obcokrajowcy najszybciej uczą się polskich przekleństw…
T.T.: Bo Polacy od tego właśnie zaczynają uczyć ich polskiego
Przed wami kolejny rywal, z którym walczycie o utrzymanie w II lidze. Unia Tranów, bo z nią zmierzycie się w sobotę w Suwałkach, która ma nad wami trzy punkty przewagi, ale rozegrała dwa mecze mniej. W Tarnowie przegraliście 1:2 kończąc mecz w 10, po czerwonej kartce Karankiewicza. Gracie zatem nie tylko o trzy punkty, ale też o jak najwyższą wygarną, bo w końcowym rozrachunku może się liczyć bilans bezpośrednich spotkań.
T.T.: Najważniejsza jest wygrana i trzy punkty. Każda wygrana jedna bramką daje nam punktowy i bramkowy remis w bezpośrednich meczach. Dotychczas zdobyliśmy dziewięć punktów, ale jeśli przegramy z Unią to tak, jakbyśmy zaczynali grę od początku. Musimy pójść za ciosem, musimy postawić na szali wszystkie swoje siły i umiejętności. Musimy wygrywać wszystko co się da, również na wyjazdach, a jeśli nie da się wygrać to przynajmniej remisować, bo w końcowym rozrachunku liczyć się będzie każdy punkt.
Z przyjemnością ogląda się grę Wigier na własnym stadionie, ale prawdziwym sprawdzianem wartości obecnej drużyny będą pierwsze mecze wyjazdowe w Motorem w Lublinie i Olimpią w Elblągu. Dobrze byłoby jechać do Lublina z kompletem czterech zwycięstw.
T.T.: Każdy wygrany mecz buduje atmosferę w drużynie i wokół niej. Jak wygramy z Unią to do Lublina pojedziemy w zdecydowanie lepszych nastrojach, bardziej zmobilizowani. Wiara w siebie jest potrzebna, ale od wiary do pychy droga bliska. Rolą trenera będzie zatem przełożenie tego optymizmu, tej wiary w nasze poczynania na boisku, przekonanie nas, że żaden mecz nie będzie spacerkiem, że w każdym meczu mamy grać nie na 100, ale na 110 procenty swoich możliwości, a punkty walczyć nie do 90 minuty, ale do ostatniego gwizdka sędziego. I nie ma to znaczenia gdzie gramy: u siebie czy na wyjeździe i z kim gramy: z liderem czy zespołem z dolnych rejonów tabeli. Mobilizacja i walka o każdą piłkę, każdy metr boiska to nasz cel i obowiązek.
Ten „wigierski charakter” pokazaliście we wszystkich wiosennych meczach, a szczególnie w spotkaniu z Puszczą, wyrywając zwycięstwo w ostatnich i to dosłownie sekundach meczu.
T.T.: Rzeczywiście to zwycięstwo wyszarpaliśmy gryząc murawę i tak mamy grać we wszystkich meczach. Dotychczas graliśmy z zespołami, którym wiosną przyświeca jakiś cel. Nie ważne czy jest to obrona przed spadkiem, czy walka o I ligę. Nasi rywale prowadzili zatem grę otwartą, szukali swoich szans na zdobycie goli i punktów. Zdecydowanie gorzej gra się z drużynami, które nie mają szans na awans i nie są zagrożone spadkiem. Ich często zadawala jeden punkt, nawet po bezbramkowym remisie. A to oznacza murowanie swoje bramki i szukanie okazji w kontrach. Atak pozycyjny nie jest niestety mocną stroną polskich drużyn: ligowych i reprezentacji. Ważne jest też to, żeby nie pękać po utracie gola. Tak było w meczu z Puszczą. Przegrywaliśmy 0:1 ale nie spuściliśmy głów, nie patrzeliśmy pod nogi ale na piłkę i bramkę rywala. Pomogła męska rozmowa w przerwie z trenerem. Wróciliśmy na boisko przekonani, że stać nas na wygraną, ale musimy ją wywalczyć gryząc trawę. I to zrobiliśmy. Takie zwycięstwa, odniesione w ostatnich sekundach, smakują najbardziej, dodają wiary w siebie, w to, co się robi.
W – jak wiktoria czy Weronika?
T.T.: W meczu z Puszczą jak wiktoria czyli zwycięstwo, w życiu jak Weronika, bo tak na imię ma moja córeczka. Ale nie lubię mówić o sobie. Jestem raczej skromnym chłopakiem, chłopakiem ze Starych Juch pod Ełkiem. W Starych Juchach się wychowałem i zaczynałem piłkarską przygodę, a uczyłem się w Ełku. Był też okres, że za chlebem wyjechałem za granicę. To był rok 2004, po tym jak nie dostałem się na studia w AWF w Białej Podlaskiej, postanowiłem wyjechać do rodziny, do Newry w Irlandii Północnej. Tam pracowałem i trenowałem z zespołem występującym w tamtejszej I lidze, która prezentuje poziom naszej III ligi. Po roku stwierdziłem, że Irlandia Północna jest za daleko od domu, rodziny, że to miejsce nie dla mnie i wróciłem do Polski.
Jesteś żonaty…
T.T.: Moja Kochana żona ma na imię Ewelina, a poznaliśmy się na studiach w Białej Podlaskiej. Razem obroniliśmy prace magisterskie. Pobraliśmy się, a od 22 listopada 2012 roku jesteśmy szczęśliwymi rodzicami Weroniki.
Dlaczego Weronika?
T.T.: Bo to imię podobało się żonie i mnie. Nie ma w tym żadnego podtekstu, związków rodzinnych czy innych. Piękne imię dla pięknej dziewczynki.
Co lubisz zjeść?
T.T.: Co lubię zjeść… Jest kilka takich fajnych dań, o których mogę powiedzieć, że są to moje ulubione. Bardzo lubię owoce morza, kuchnię chińską. Praktycznie nie jadam ziemniaków, które zastępuję ryżem, kaszą. Próbuję odżywiać się zdrowo. Czasami na święta, jak zajadę do teściowej – z przyjemnością zjem schabowego.
Gotujesz sam czy zdajesz się na żonę?
T.T.: Gotowanie to taka moja druga pasja. Lubię gotować, o ile mam czas. Żona twierdzi, że przygotowuję pysznego kurczaka. Poza tym dania chińskie, żeberka, zupy: ogórkową, ulubioną żony – pieczarkową, porową z mięsem mielonym, dania chińskie, risotto.
Na zakończenie mam dla ciebie propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia. Masz zeszyt, długopis i napisz przepis na jedno z twoich ulubionych i przygotowywanych przez ciebie dań. Przepis na coś, co polecasz kibicom i wszystkim, którzy czytają naszą rozmowę.
T.T.: To może ja w domu sprawdzę i przyślę mailem?
Mówiłeś, że jesteś dobrym kucharzem, a dobry kucharz, nawet wyrwany ze snu, poda przepis na swoje ulubione danie nie sięgając do notatek.
T.T.: Nie ma sprawy.
OWOCE MORZA Z WARZYWAMI – przepis Tomasza Tuttasa
Składniki:
– 500 g mieszanki owoców morza (krewetki, małże, kalmary, kraby – najlepiej z Tesco)
– warzywa na patelnię (chińskie) z grzybami mun
– przyprawy: pierz, sól, papryka ostra i słodka
– ryż Basmanti
Sposób przygotowania:
Ryż gotujemy wg. przepisu na opakowaniu, owoce morza dusimy ok. 5 minut na rozgrzanym wcześniej oleju, dokładamy warzywa , przyprawiamy i dusimy pod nakryciem 8-10 minut.
Ryż podajemy oddzielnie, kładąc na talerzu obok owoce morza i warzywa.
Jeśli ktoś woli możemy ryż wymieszać z uduszonymi owocami morza i warzywami.
PYSZNE I ZDROWE.
SMACZNEGO
Tomasz Tuttas
Dziękuję za rozmowę, czytelnikom również życzę smacznego, a jeśli danie nie wyjdzie lub nie będzie smakowało pretensje proszę zgłaszać bezpośrednio do Tomka.
Rozmawiał Tadeusz Moćkun