Jest jednym z nielicznych zawodowych polskich sportowców, a na pewno piłkarzy, którzy toczą podwójny, a może i potrójny bój. Z rywalem, sobą i … chorobą. Walczy i wygrywa, bo jak mówi: „Z chorobą da się żyć, ale wcześniej trzeba się z nią zaprzyjaźnić”. On, taką przyjaźń zawarł mając 11 lat , a dziś ma 22, czyli trwa ona połowę jego życia.
– Staram się żyć jak każdy. Gram w piłkę, tańczę, biegam, jeżdżę na rowerze. Po prostu żyję… – mówi Adam Pomian, piłkarz suwalskich Wigier, bohater tej rozmowy.
Adam, przed kilkoma laty, kiedy zacząłeś pojawiać się w pierwszym zespole III-ligowych Wigier, twoje problemy zdrowotne były tajemnicą Poliszynela. Wiedziało o niej wielu, mówili nieliczni i to po cichu, za twoimi plecami.
Adam Pomian: To prawda.
Czy dziś możesz i chcesz o tej chorobie rozmawiać?
A.P.: Mogę. O tym, że jestem chory na cukrzycę dowiedziałem się kiedy miałem 11 lat. Tak jak większość osób z cukrzycą zdiagnozowaną w dzieciństwie lub w wieku kilkunastu lat mam cukrzycę typu 1. Leczę się w klinice w Białymstoku.
(Wytwarzające insulinę komórki trzustki zostały u nich uszkodzone w wyniku procesu autoimmunologicznego, polegającego na niszczeniu komórek własnego organizmu. Prowadzi to ostatecznie do całkowitego zaprzestania produkcji insuliny, bez której stężenie glukozy we krwi wzrasta do potencjalnie śmiertelnych poziomów. Cukrzyca typu 1 jest cukrzycą insulinozależną, co oznacza, że należy ją leczyć za pomocą insuliny – dop. wł.) |
Jak przyjąłeś informację, że jesteś chory na cukrzycę?
A.P.: Uczyłem się wówczas w podstawówce. Po tym, jak, w krótkim okresie, straciłem sporo na wadze mama zaprowadziła mnie do lekarza rodzinnego. Pierwsza diagnoza – objawy cukrzycy. Poszliśmy do szpitala, zrobiliśmy badania, które wykazały poziom glukozy w mojej krwi wynosi 600 mg/dl, a prawidłowy nie powinien przekroczyć 100 mg/dl. Czyli był sześciokrotnie wyższy od maksymalnie dopuszczalnego dla zdrowego człowieka. To nie był już tylko dzwonek ostrzegawczy, ale alarm. Efekt – zapakowano mnie do karetki i zawieziono z Suwałk do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Leżałem tam przez miesiąc. Dochodziłem do siebie i oswajałem się z myślą, że będę musiał żyć z tą chorobą. Pamiętam pierwsze pytanie jakie zadałem lekarzowi. Dziś się z tego śmieję, ale wówczas była to dla mnie najważniejsza rzecz w życiu. A zapytałem czy dalej będę mógł trenować piłkę nożną z racji tego że od małego piłka była dla mniej czymś wyjątkowym. Kiedy usłyszałem, że nie ma przeciwwskazań stanąłem na nogi, dosłownie i w przenośni. Zdałem sobie sprawę, że jak nie mam szans na wyleczenie, to muszę z chorobą się zaprzyjaźnić.
Udało się…
A.P.: Tak, udało się. Przyjaźń ta wytrzymała próbę czasu. Jestem na insulinie, dokładnie na pompie insulinowej, mogę i prowadzę aktywny tryb życia i funkcjonuje tak jak wszyscy zdrowi ludzie !
Jednym słowem wygrałeś bitwę o życie. Co powiedziałbyś innym diabetykom, zwłaszcza tym w wieku kilku czy kilkunastu lat, dla których informacja, że są chorzy na cukrzycę, brzmi często jak wyrok. Może nie wyrok śmierci, ale długoletniego, ciężkiego więzienia?
A.P.: Cukrzyca jest chorobą, z którą trzeba się zaprzyjaźnić. Trzeba nauczyć się przestrzegania diety, nauczyć się przeliczania różnych wskaźników mających wpływ na poziom cukru we krwi, opanować podawanie insuliny. Jeżeli ktoś zechce działać na przekór tym wszystkim wymaganiom może przegrać. A cukrzyca może doprowadzić nawet do całkowitej utraty wzroku, a nawet amputacji nóg. Im bardziej dba się o siebie, stosuje do zaleceń lekarzy, tym mniejsze jest ryzyko wystąpienia tego typu drastycznych skutków choroby. Ja o tym nie myślę. Mam nadzieję, że sport jest tym właściwym lekarstwem.
Ale lekko Ci nie jest.
A.P.: Na pewno nie. Robię wszystko, żeby choroba w życiu i grze w piłkę mi nie przeszkadzała. I póki co nie przeszkadza. Na treningach czy na meczach nie oszczędzam się, walczę. Oczywiście cały czas kontroluję poziom cukru we krwi. Znam swój organizm i wiem, w jakim momencie powinienem spożyć coś słodkiego, sięgnąć po węglowodany. Na razie choroba nie przeszkadza mi w grze.
Przed kilkoma laty, na rozegranych w Szwajcarii II Europejskich Mistrzostwach w Piłce nożnej Dzieci z Cukrzycą Junior Cup – Diabetes, międzynarodowa drużyna, z czterema Polakami w składzie, zajęła drugie miejsce. Ta czwórka to: Michał Sumelka z Poznania, Paweł Szafałowicz z Ostrowa Wielkopolskiego, Kuba Gozdur z Chełma i ADAM POMIAN z Suwałk. Dodajmy, że w turnieju uczestniczyło ok. 150 osób w wieku od 6 do 18 lat.
A.P.: To był rok 2009, miałem 17 lat . Wysłałem swoje zgłoszenie do udziału w tym turnieju i załapałem się do drużyny. Mieliśmy fajną paczkę. Dotarliśmy do finału, w którym przegraliśmy z Włochami. A wynik? Chyba 1:2. W Junior Cup – Diabetes miałem okazję zagrać jeszcze raz, rok później. Ale nie mieliśmy już takiej paczki i dostaliśmy sromotne lanie.
Byłeś na testach w kilku klubach. Informowałeś trenerów o chorobie, czy przemilczałeś ten temat. Jeśli mówiłeś, to jaka była ich reakcja?
A.P.: Informowałem trenerów o swojej chorobie. Byli trochę zaskoczeni, ale nie patrzyli na mnie z jakimś współczuciem. Traktowali jak pozostałych zawodników, bez taryfy ulgowej.
To zapraszam na wędrówkę po klubach. Rok 2010 – Wisła Karków…
A.P.: Pojechaliśmy tam z Przemkiem Makarewiczem na test-mecz. Ja zagrałem połówkę, Przemek całe spotkanie. Jakieś zainteresowanie nami było, ale raczej w kontekście drużyn młodzieżowych czy Młodej Ekstraklasy niż pod kątem zespołu seniorów.
Rok 2012 – maj, Widzew Łódź. Zagrałeś 22 minuty w wygranym 3:2 meczu z GKS Bełchatów.
A.P.: Czułem zawód, ze nie dostałem szansy gry dłużej niż tylko 22 minuty. Widocznie trener Mroczkowski potrzebował tylko tyle czasu, żeby ocenić moje umiejętności i przydatność do zespołu.
Rok 2012 – listopad, Jagiellonia Białystok, Młoda Ekstraklasa.
A.P.: Byłem na jednym treningu pierwszego zespołu i wydawało mi się, że na tym treningu pokazałem się z dobrej strony. Następnego dnia mieliśmy sparing, w którym, przeciwko drużynie z Białorusi, zagrał zespół złożony z piłkarzy z Młodej Ekstraklasy i zawodników testowanych. W tym sparingu wszyscy grali raczej pod siebie niż dla zespołu i nie wiem jakie wnioski z takiej gry mógł wyciągnąć trener. W jednym z wywiadów trener Dźwigała stwierdził, że na tle tej mieszanki się wyróżniałem, ale z biegiem czasu dostosowywałem się do poziomu reszty drużyny.
Rok 2012 – grudzień, Dolcan Ząbki, 61 minut i gol w wygranym 4:1 sparingu z Polonią Warszawa.
A.P.: Strzeliłem nawet dwa gole, ale tego drugiego nie uznał sędzia dopatrując się minimalnego spalonego. Starałem się pokazać z jak najlepszej strony. Po meczu trener podziękował mi, stwierdził, że mam umiejętności i szybkość na grę w wyższej niż II liga, ale na tym się skończyło.
Rok 2013 – styczeń, Olimpia Grudziądz, 40 minut w przegranym 1:2 meczu z Zagłębiem Lubin 60min oraz gol w wygranym 2:0 spotkaniu z Wdą Świecie.
A.P.: Z Zagłębiem zagrałem całą połówkę, a nie jak podały tamtejsze media 40 minut. Trener Olimpii był bardzo zadowolony z mojej gry. Ale ponieważ na mojej pozycji w Olimpii gra Robert Szczot (występy w ekstraklasie w Śląsku Wrocław, ŁKS Łódź, Jagiellonii Białystok, Górniku Zabrze, belgijskim RAEC Mons i greckim AÓ Iraklís Saloniki – dop. wł.) lepiej dla mnie będzie jeśli zostanę w Wigrach i ogrywał się w II lidze, a nie siedzenia na ławce w I.
To wróćmy do Wigier. W zespole seniorów zadebiutowałeś wiosną 2008 r w meczu III ligi Sokół Aleksandrów Łódzki – Wigry 2:1, na boisko wszedłeś w 85 minucie.
A.P.: Mówiąc szczerze tego debiutu nie pamiętam. Ale fajnym przeżyciem dla mnie, młodego zawodnika, było znalezienie się w drużynie, która wywalczyła awans z III do II ligi. I, tak na marginesie, mam nadzieję, że wkrótce będę miał okazję cieszyć się z kolejnego awansu z Wigrami, tym razem do I ligi.
Ale start w II lidze też miałeś „pod górkę”. W pierwszym sezonie, czyli 2008/2009 zagrałeś tylko w dwóch i to wyjazdowych meczach: przegranym 1:4 z Hetmanem Zamość i wygranym 1:0 z Przebojem Wolbrom. Na debiut w Suwałkach czekałeś do 2. sierpnia 2009 roku, czyli do zakończonego remisem 0:0 meczu z LKS Nieciecza.
A.P.: Trenerem był wówczas Zbigniew Kaczmarek, a ja nie czułem się jeszcze na tyle silny, żeby marzyć o dłuższych występach w II lidze. Cieszyłem się, że mogę trenować w pierwszym zespole, że, nawet wychodząc na kilka minut, mogę nabierać meczowego doświadczenia. To było dla mnie olbrzymie wyróżnienie.
Pamiętasz swego pierwszego gola w II lidze?
A.P.: Tak. To był mecz z Wisłą Płock (29.08.2010 r. – dop. wł.). Strzeliłem gola na 1:0 dla Wigier…
A jak to się skończyło?
A.P.: Remisem 1:1, bo Wisła wyrównała z karnego podyktowanego po moim faulu. Do dziś pamiętam słowa trenera Marka Witkowskiego: Mogłeś zostać bohaterem, a zostałeś „jeleniem”. (śmiech)
Zostałeś też ukarany żółtą kartką. Tych kartek nie masz na koncie zbyt wiele, czerwona, za dwie żółte, z Garbarnią Kraków, kilka żółtych. Grasz twardo, ale zgodnie z przepisami, czy cofasz nogę, żeby oszczędzić rywala lub ze strachu o swoje zdrowie?
A.P.: Walczę bo takie mam zadanie wychodząc na boisko, tego oczekuję sam od siebie, tego ode mnie oczekują trener, koledzy, kibice. Ale sport ma to do siebie, że czasami, żeby uniknąć jakiegoś dramatu, warto odpuścić rywalowi lub uciec ze swoją nogą, żeby nie doznać kontuzji. Uważam, że najważniejsze jest zdrowie – moje i rywala.
Dobry, szybki skrzydłowy przypominający Maćka Makuszewskiego – to jedna z opinii o tobie, jako piłkarzu.
A.P.: Moim zdaniem Maciek to fenomen, a jaką dysponuje szybkością… Dzięki cechom wrodzonym, ambicji i pracowitości gra tam, gdzie gra czyli w Tereku Grozny. Oczywiście, że chciałbym kiedyś osiągnąć ten poziom, ale dziś za wysokie progi…
To jeszcze jedna opinia: niech zacznie nareszcie grać zespołowo, a nie jak dostanie piłkę to jedzie z zawodnikiem, aż straci”. A może tu tkwi przyczyna tego, że nie jesteś dziś w stanie osiągnąć poziomu Maćka?
A.P.: To słowa trenera Czykiera?
Trenera, ale nie Czykiera i nie z Wigier.
A.P.: Często zdarza mi się, że, zamiast zagrać do kolegi, trzymam piłkę przy nodze co kończy się albo stratą, albo zwolnieniem akcji. Wiem, że mógłby i powinienem zachować się inaczej, ale tu działa impuls. Wiem, ze to mój błąd. Ale z meczu na mecz zdarza się to coraz rzadziej, coraz częściej widać, że staram się grać piłką, do kolegów, a nie dla siebie. Wydaje mi się, że wszystko idzie ku dobremu.
Wiemy już jakim piłkarzem jest Adam Pomian, a jakim jest człowiekiem, czym się interesuje, jak spędza czas? Czy kibicujące Wigrom dziewczyny mogą jeszcze zastawiać na ciebie sidła, czy powinny już odpuścić?
A.P.: … (śmiech) Z tym ostatnim spokojnie. Na razie skupiam się tylko na piłce, która mogę tak powiedzieć, jest sensem mojego życia. Bez piłki nie wiem jak bym sobie poradził, przynajmniej w latach młodzieńczych. A prywatnie? Jestem normalnym człowiekiem, nie wyróżniającym się w tłumie, a przynajmniej nie starającym się wyróżniać. W każdej sytuacji staram się być sobą, a nie udawać kogoś, kim nie byłem, nie jestem i nie będę. Zainteresowania? Próbuję sił w tańcu towarzyskim. Uczęszczam na kurs tańca towarzyskiego do szkoły tańca „Evita” Pani Ewy Przekop.
Latynoamerykańskie czy standardowe – jakie tańce bardziej ci odpowiadają, w jakim stylu czujesz się lepiej, pewniej?
A.P.: W obu stylach czuję się tak samo dobrze choć błędów jest jeszcze wiele…J . Na razie jest to nauka. Robię piąty stopień, w sześciostopniowej skali wtajemniczenia. Zawsze lubiłem taniec. Wydaje mi się, że nigdy nie miałem z tym problemu, ale chciałem poznać tę drugą, profesjonalną stronę tańca. Nie z filmów, które oglądałem, ale z autopsji. Inaczej tańczy się na imprezach, dyskotekach, a inaczej wygląda profesjonalny taniec towarzyski.
Lekcje tańca towarzyskiego mają przełożenie na twoje zachowanie na parkiecie na przykład na dyskotece? Jesteś gwiazdą parkietu?
A.P.: … (śmiech). To nie do końca tak wygląda.
A jak?
A.P.: Na pewno nabrałem pewności siebie, jakiej brakuje wielu osobom wchodzącym na parkiet. Nie ważne co grają, w każdej chwili mogę wejść na parkiet i zacząć tańczyć.
Jest dziewczyna, o której możesz powiedzieć: ona tańczy dla mnie.
A.P.: Na kurs tańca towarzyskiego chodzę z koleżanką. Na kursie to ona tańczy dla mnie, a ja dla niej. I tyle.
Trening i taniec zajmują ci w sumie kilka godzin. A co z resztą doby?
A.P.: Bawię się grając w bilard, który w Suwałkach zyskuje na popularności. Duża w tym zasługa mego kolegi Tomasza Bzioma który jest organizatorem turniejów bilardowych.. Niedawno zakończyły się rozgrywki suwalskiej ligi. Grałem w kategorii „początkujący”, a była jeszcze klasa mistrzowska. W swojej kategorii zająłem drugie miejsce. Ciekawe doświadczenie. Generalnie dla mnie sport to nie tylko piłka nożna, ale wszystko to co wiąże się z ruchem: jazda na rowerze, bieganie, siłownia, taniec. Wszystko przydaje się w mojej pracy jaką jest piłka nożna!
Czy wiesz ile jest w Polsce rodzin noszących nazwisko Pomian?
A.P.: Nie mam pojęcia ile jest w Polsce. Na Suwalszczyźnie jest dużo rodzin noszących to nazwisko, ale z żadną nie jestem spokrewniony.
Jak wynika z informacji zamieszczonych w internecie w Polsce rodzin noszących nazwisko Pomian jest około 600. A o herbie „Pomian”, jakim posługiwało się 241 szlacheckich rodzin, słyszałeś?
A.P.: Słyszałem, ale nie widziałem. Rozmawialiśmy o takim herbie na lekcji języka polskiego. Nie przywiązuję do tego specjalnej wagi.
Masz coś wspólnego z Zespołem Szkół w Dowspudzie?
A.P.: Nic, kompletnie nic…
Adam Pomian, rok 2008, klasa IV B, wychowawca mgr inż. Elżbieta Fiedorowicz, zawód technik hodowca koni?
A.P.: To nie ja… (śmiech), absolutnie nie ja. Ja skończyłem szkołę imienia Karola Brzostowskiego, czyli popularną „Zielną”, klasę o profilu mechanicznym. Jeśli już mam coś wspólnego z końmi to z mechanicznymi, a nie żywymi. Z Dowpsoudą nie mam nic wspólnego.
A z jazzem?
A.P.: Również nic.
Jazz Club Restauracje Katowice – właściciele Grzegorz Nowak i Adam Pomian, działalność gospodarcza: przygotowanie i podawanie napojów?
A.P.: Nigdy nie byłem w Katowicach. Nigdy nie byłem barmanem.
A Adam Pomian, właściciel „Klubo Kawiarnii Piwnice Artystyczne Złoty Żuk” (pisownia oryginalna) w Lublińcu, to nie ty?
A.P.: Chciałbym mieć kawiarnię, ale jej nie mam. Nie, to nie ja…
Wróćmy zatem do piłki nożnej. Do zakończenia rozgrywek II ligi pozostały jeszcze trzy kolejki spotkań. Dwa mecze Wigry zagrają u siebie, jeden na wyjeździe. Do pewnego utrzymania się w II lidze potrzebujecie jeszcze trzech-czterech punktów.
A.P.: Jestem pewny, ze się utrzymamy, a kropkę nad „i” postawimy wygrywając w sobotę u siebie z Pelikanem Łowicz. A w następnym sezonie, mam taką nadzieję, będziemy walczyć o wyższe cele.
Ale po uzupełnieniu składu. Mamy tylko jednego bramkarza gotowego do gry w II lidze. Gdyby dziś kontuzji doznał Karol Salik, bo jego mam na myśli, mamy problem i to olbrzymi. To tylko jeden przykład, ale najbardziej wymowny.
A.P.: Zgadzam się. Na ławce jest Patryk Sobolewski, ale to młody chłopak, który trenując z pierwszym zespołem wiele się już nauczył. Ma papiery na dobrego bramkarza, ale żeby nim zostać potrzebuje czasu. On sam wie, że dziś jeszcze nie jest zawodnikiem na II ligę. A Karol… ciężko byłoby dziś Go zastąpić, bardzo często widać jak dobrej klasy jest bramkarzem.
Czy, twoim zdaniem, w Suwałkach jest zapotrzebowanie na I ligę. Mam na myśli głównie kibiców. Tych „na dobre i na złe”, których widać i słychać, zajmujących miejsce na odkrytej trybunie jest kilkudziesięciu. Reszta to, w zdecydowanej większości, milczący widzowie.
A.P.: Nasze notowania u kibiców zepsuła nieudana runda jesienna. Jesteśmy wdzięczni tym, którzy, pomimo niepowodzeń, z nami zostali. Ta grupka na otwartej trybunie, niezbyt liczna, ale sympatyczna, potrafi podnieść nas na duchu, poderwać do walki. Warto zauważyć, że kibice z krytej trybuny często również podtrzymują nas na duchu. Naturalne jest to, że kibice przychodzący na stadion chcą oglądać miłe dla oka widowisko, co za tym idzie – zapewnią zdecydowanie głośniejszy doping. Fajnie było, kiedy w Płocku na trybunach zasiadło około 50 suwalskich kibiców. Czuliśmy ich obecność, ale lider tym razem okazał się za mocny. Drużyna potrzebuje wsparcia kibiców nie tylko w meczach na swoim boisku, ale i na wyjazdach. Nie ma sportu bez kibiców i kibiców bez sportu. To naczynia połączone, które tylko działając wspólnie są w stanie stworzyć niezapomniane widowisko sportowe. Czy jest zapotrzebowanie na I ligę ? Myślę, że tak ! My , piłkarze w kolejnym sezonie zrobimy wszystko by tak się właśnie stało.
Obyśmy takie widowiska, tworzone przez piłkarzy i kibiców Wigier, oglądali w Suwałkach jak najczęściej. A najbliższe już w sobotę, w czasie meczu Wigry Suwałki – Pelikan Łowicz. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Tadeusz Moćkun