OFICJALNY SERWIS KLUBU
FACEBOOK INSTAGRAM YOUTUBE TWITTER
„Wigry to mój drugi dom”- wywiad z Kamilem Laurynem
23 kwietnia 2013, 18:15

Pierwsze piłkarskie kroki stawiał w nieistniejącym już STP Suwałki, później były Wigry, wypożyczenie do Pomorzanki Sejny i ponownie Wigry, którym, już bez przerwy, wierny jest od dziewięciu lat. A mógł odejść do ŁKS-u… Nie, nie Łomża. Został, bo jak mówi, kocha Suwałki, a „Wigry to mój drugi dom”.

O swojej piłkarskiej karierze wczoraj i dziś, ludziach których spotkał, planach na przyszłość sobie i rodzinie opowiada Kamil Lauryn

Chciałbym naszą rozmowę rozpocząć od wyjaśnienia sytuacji w Elblągu. Z relacji przekazywanej przez jedne z elbląskich portali wynikało, ze ukarany zostałeś żółtą kartką kilkanaście minut po tym, jak trener zdecydował się zdjąć ciebie z boiska. Jak było naprawdę?

Kamil Lauryn: Grałem pełne 90 minut, a informacja o zdjęciu mnie z boiska była błędem sędziego technicznego, który pomylił numery i błędnie podał moją „17” jako opuszczającego boisko.

A za co zobaczyłeś żółtą kartkę?

K.L.: Za faul. Niestety…

Jesteś kolekcjonerem żółtych kartek. Tylko w II lidze w ten osób byłeś karany 30 razy, plus cztery w Pucharze Polski. Dodajmy do tego trzy kartki czerwone i wychodzi na to, że w co trzecim meczu sędziowie mają ciebie „na celowniku”…

K.L.: – Ale niesłusznie… (śmiech)

Nie jesteś wyjątkiem. Nie spotkałem jeszcze zawodnika, który nie miałby uwag do arbitra za pokazanie kartki. I nie ma znaczenia czy jest to kartka żółta czy czerwona. Za co, twoim zdaniem” karzą cię sędziowie? A może jesteś takim boiskowym zabijaką, facetem który kosi wszystko, co chociażby na milimetr, wystaje ponad trawę?

K.L.:  Zabijaką na pewno nie jestem. Ludzie mówią o mnie „waleczne serce”. I  chyba tak jest. W grę wkładam wszystkie swoje umiejętności i sto, a może i więcej procent serca. Jestem z Suwałk i grając dla Wigier chcę dla tej drużyny jak najlepiej. A że czasami wychodzi coś nie tak? Bywa, w sporcie jak w życiu. Najczęściej dostaję kartkę właśnie za walkę…

A ile kartek dostałeś za coś, co dyskusję z sędzią, gestykulację, czyli coś co po meczu sędziowie opisują jako niesportowe zachowanie?

K.L.: Nie liczyłem, ale w pamięci utkwił mi mecz z Radomiakiem Radom, w którym dostałem drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę właśnie za niesportowe zachowanie w stosunku do sędziego.

Z pięciu goli strzelonych przez ciebie w II lidze, pierwsze dwa dawały Wigrom skromne zwycięstwa 1:0. Było to w sezonie 2008/2009, w meczach z Sokołem Aleksandrów Łódzki i Pelikanem Łowicz. Trzy kolejne gole zdobyłeś w trwającym właśnie sezonie 2012/13, w tym na 1:1 w wygranym 2:1 meczu z Puszczą Niepołomice.

K.L.:  Nie przywiązuję specjalnej wagi do strzelonych goli, bo pracuje na nie i walczy o nie cała drużyna, a ja jestem jednym z jej członków. Cieszy mnie tylko to, że swoją grą, strzelonym golem wnoszę coś do zespołu.

Jak to się stało, że zostałeś piłkarzem? Zanim ty pojawiłeś się w Wigrach nazwisko Lauryn na trwałe zapisało się już w historii suwalskiego klubu. Mam na myśli Andrzeja Lauryna. To ktoś z rodziny czy przypadkowa zbieżność nazwisk?

K.L.: W piłkę grał mój tata, ale kariery nie zrobił. Grał też mój brat i wujek, wspomniany właśnie Andrzej Lauryn. Piłkarskiego abecadła uczył mnie tata, z którym chodziłem pograć na szkolne boisko. A grać zaczynałem w turniejach dzikich drużyn, popularnych na przełomie lat 80 i 90-tych XX wieku. To po takim turnieju trafiłem do Suwalskiego Towarzystwa Piłkarskiego, wówczas rywala Wigier, a moim pierwszym trenerem był Dariusz Mazur, obecny prezes Wigier. Kiedy STP zaczęło się rozpadać przeszedłem do drużyny juniorów Wigier.

Z juniorów Wigier na dwa lata, sezony 2001/02 i 2002/03 przeszedłeś do Pomorzanki Sejny. Jesienią 2003 wróciłeś do juniorów Wigier, a wiosną 2004 ponownie broniłeś barw Pomorzanki. I jest to jedyny klub spoza Suwałk w którym grałeś.

K.L.: I bardzo miło wspominam grę w Sejnach. Grę w Pomorzance zaproponował mi prowadzący wówczas tę drużynę trener Wiesław Rykaczewski. Trafiłem tam na zasadzie wypożyczenia, żeby pomóc Pomorzance w walce o utrzymanie się w IV lidze. I to się udało, przy mniejszym lub większym moim udziale. W kolejnym sezonie, w którym zajęliśmy miejsce w środku tabeli IV ligi, do której z III ligi spadły Wigry. Trenerem suwalskiego klubu został wówczas Grzegorz Szerszenowicz i on mnie ściągnął z Sejn z wypożyczenia.

I miałeś pół roku przerwy. Mam na myśli jesień 2004 roku…

 

K.L.:  Powiem tak. Byłem młody, poszedłem nie tą drogą, którą powinienem. Pozbierałem się stosunkowo szybko, po wiosną 2005 roku grałem już w Wigrach. Nie ukrywam, że ta przemiana stała się możliwa dzięki mojej żonie.

Zacząłeś ponownie grać i zbierać pozytywne recenzje za występy w III, a następnie w II lidze, które zaowocowały, czy nie, ofertami z innych, mocniejszych klubów?

K.L.: Były, ale pozostałem wierny Wigrom i Suwałkom.

 

Oj tam, oj tam…

K.L.:  Pytali o mnie działacze ŁKS Łódź, ale pozostałem w Suwałkach i tego nie żałuję.

Co cię zatrzymało w Suwałkach? Chyba nie powiesz, że tu miałeś większe szanse piłkarskiego rozwoju niż we wspomnianym ŁKS-ie Łódź.

K.L.:  Nie powiem. W tym czasie moja żona była w ciąży. Czekaliśmy na narodziny syna, Krzysztofa. Nie wyobrażałem sobie, że zostawię ciężarną żonę i pojadę do odległej o ponad 400 kilometrów Łodzi. Po rozmowie uznaliśmy, że zostaję, a jak w przyszłości będą jakieś atrakcyjne oferty to je przeanalizujemy. A póki co walczę z drużyna o utrzymanie dla klubu, Suwałk i siebie II ligi.

Walczę to brzmi trochę dziwnie w sytuacji, w której mecz ze Zniczem obserwowałeś z trybun, pauzując za ósmą żółtą kartkę w Elblągu. Jak czuje się piłkarz, który sercem jest na boisku, a ciałem na trybunach?

 

K.L.: Tego nie da się opisać. To trzeba przeżyć. Serce, głowa, nogi rwą się na boisko, chcą pomóc kolegom, a uniemożliwia to inna część ciała „przyspawana” do krzesełka na trybunie. Po tym przegranym meczu miałem takiego samego kaca moralnego, jak koledzy, którzy byli na boisku.  Ale w Stalowej Woli będę już do dyspozycji trenera. Pojedziemy tam z nastawieniem na grę ofensywną, z wiarą w zwycięstwo. Zresztą, czy mamy inne wyjście? Musimy wygrać za wszelką cenę…

Za wszelką cenę?

K.L.: Tak. Nie możemy stawiać sobie innych celów niż zwycięstwa, nie możemy odpuszczać żadnemu rywalowi, nie możemy cofać głowy, nogi w obawie przed kontuzją. Musimy walczyć, walczyć, walczyć, bo wygranej nikt nam nie sprezentuje. Na kalkulacje nie ma już czasu.

Serce oddałeś Wigrom…

K.L.: I nie tylko Wigrom. Rodzinie też…

Opowiedz o swojej rodzinie, która nie tak dawno powiększyła się do stanu 2+2.

K.L.: Piłkarsko jestem już ukształtowany, życiowo wciąż na dorobku. Gram i pracuję, bo muszę utrzymać czteroosobową rodzinę. Z domu wyniosłem przekonanie, że mężczyzna musi zadbać o zabezpieczenie bytu rodzinie, a kobieta o powinna uwinąć przytulne domowe gniazdko, w którym bezpiecznie będą się czuć się będą dzieci i mąż, po powrocie z pracy.  I tak jest u nas. Ja gram i pracuję, a o to by nie zgasło domowe ognisko, przy którym grzejemy się ja i moi dwaj synowie Krzysztof lat osiem i Tomek – dziesięć miesięcy, dba moja żona.

Nie miałeś problemów z karmieniem Tomka, jak sprawdzałeś czy mleko nie jest za gorące?

 

K.L.: … (śmiech). Problemów nie miałem bo to drugie dziecko. A przyszłym ojcom chętnie  podpowiem, że temperaturę mleka dla niemowlaka sprawdza się wylewając kilka kropel na wierzch dłoni. Jeśli nie parzy nas, to nie oparzy też dziecka.

Z Tomkiem w piłkę jeszcze nie grasz, a z Krzysiem? Będzie kolejny Lauryn w Wigrach?

K.L.:  Bawimy się, ale Krzysztof jest dzieckiem chorowitym, astmatykiem. Mam nadzieję, że dopóki dorośnie i na jego chorobę znajdzie się skuteczne lekarstwo.

Jak spędzasz czas wolny,  o ile masz go przy dwójce dzieci?

K.L.: Z żoną mamy jedno hobby, a jest nim wędkarstwo. Jeżeli tylko jest taka możliwość bierzemy wędki i idziemy na ryby.

Nie zapominajcie o mydle…

K.L.: O mydle…

Tak, tak. Nie musi być „Fa”. Starzy wędkarze mówią, że właśnie mydło jest nieodłącznym ich atrybutem, a  to dlatego, że jak g… złapią to trzeba się dobrze umyć.

K.L.: My zawsze coś złowimy, bo co dwie wędki to nie jedna.

To pochwal się swoją rekordową rybą…

K.L.: Największe ryby jakie złowiliśmy z żoną to szczupaki. Żony ważył półtora kilograma, a mój, złowiony później, dwa. Ale generalnie czasu dla rodziny mam mało. Na piątą rano idę do pracy w Zarządzie Dróg i Zieleni, później trening albo dwa. Wieczorem dzieciaki, a rano… pobudka, praca trening i tak w kółko. Dzień podobny do dnia… Na szczęście mam bardzo, ale to bardzo wyrozumiałą żonę, której kiedyś, ten brak czasu, będę chciał wynagrodzić.

Twoją żonę widzę na każdym meczu w Suwałkach. Masz zatem kilku recenzentów swoich występów na boisku. Bo to trener, koledzy, kibice i jeszcze żona.

K.L.: Rzeczywiście żona star się być na każdym meczu rozgrywanym w Suwałkach. Przez te lata, kiedy jesteśmy razem poznała już nieźle tajniki piłkarskiej taktyki. Potrafi po meczu rzeczowo wytknąć moje błędy, ale też dostrzega dobre zagrania. W swoich ocenach bywa surowa, ale jest sprawiedliwa.

Najostrzejsza krytyka jaką usłyszałeś z ust żony?

K.L.: … (śmiech) proszę o następne pytanie.

 

To pochwała, która sprawiła ci największą radość…

K.L.: … (śmiech) … nie, tylko nie to, jedziemy dalej…

Jako suwalczanin znasz osobiście wielu kibiców, rozmawiasz z  nimi. Jakie są ich opinie o twojej grze?

K.L.: Wielu porównuje mnie z Marynarzem, czyli Wawrzyńcem Kropiwnickim, chociaż ja uważam, że był on lepszym piłkarzem ode mnie.

Coś w tym porównaniu jest. Obaj, wychodząc na boisko zostawialiście na nim serce. Ale ci przydałaby się też czasami zimna głowa, a wówczas nie byłbyś rekordzistą w ilości żółtych kartek.

 

K.L.: Rzeczywiście, wiele kartek zobaczyłem przez swoją gorącą głowę. Dawałem się ponieść emocjom.

To, nazwijmy rzecz po imieniu, najgłupiej zarobiona kartka?

K.L.: Ta z Radomiakiem, o której już mówiłem. Zdaniem sędziego Tomek Bajko w polu karnym faulował nakładką i arbiter podyktował jedenastkę dla Radomiaka. Byłem blisko akcji i moim zdaniem faulu nie było. Powiedziałem co myślę …

A co myślałeś?

K.L.: Nie powtórzę, chociaż pamiętam. Wiem, że Radomiak strzelił gola z karnego, a ja zobaczyłem drugą żółtą kartkę i musiałem zejść z boiska.

Pamiętasz tego sędziego?

K.L.: Nazwiska nie, ale tej twarzy nigdy nie zapomnę… Z roku na rok na boisku jednak jestem coraz spokojniejszy. Swoje zrobiły długie rozmowy z trenerem Zbigniewem Kaczmarkiem, który starł się mi wytłumaczyć, że z sędziami nie ma co dyskutować, bo raz podjętej decyzji nie zmienią, a mogę osłabić zespół. To samo robi trener Vencevicius.

Twój „ulubiony” sędzia?

K.L.:  Nie mam takiego. Są sędziowie, którzy prowadzili nam kilka spotkań i mówią do mnie po nazwisku. Niektórzy przed meczem podchodzą i apelują, żebym nerwy trzymał na wodzy, zachował spokój, zajął się grą, a od sędziowania są oni.

Wróćmy jeszcze na chwilę do trenerów. Pracowałeś z kilkunastoma. Który miał największy wpływ na ciebie jako piłkarza, a o którym mógłbyś powiedzieć, że był twoim jeśli nie piłkarskim „ojcem” to przyjacielem.

K.L.:  Piłkarsko najwięcej zawdzięczam Wiesławowi Rykaczewskiemu, który poświęcił mi bardzo dużo czasu pokazując błędy i mówiąc co mam robić, żeby je wyeliminować. A ojcem, przyjacielem… Chyba wszyscy trenerzy mnie lubią, cenią za ambicję waleczność, serce wkładane w grę. Powiem tak – miałem szczęście trafiając nie tylko na dobrych trenerów, ale przede wszystkim na wartościowych ludzi. Każdy wniósł coś dobrego do mego życia. Czy to był Marian Geszke, Piotr Stokowiec, Zbigniew Kaczmarek, Marek Witkowski, Zbigniew Kieżun – od każdego czegoś się nauczyłem.

Jak widzisz swoją przyszłość. Trzydzieści lat  w życiu człowieka to jeszcze młodość, w życiu piłkarza to już tylko krok do piłkarskiej emerytury.

K.L.:  Chciałbym zostać przy piłce nożnej, pracować z dziećmi, młodzieżą.  W Raczkach, Płocicznie pracowałem z młodzieżą i obie strony z tej współpracy były zadowolone. Złapałem z młodymi piłkarzami wspólny język. Powoli zaczynam przygotowywać się do pracy w charakterze instruktora czy trenera. Przeglądam notatki, a mym ich sporo, kompletuję je, układam,  przypominam swoje treningi. Być może będę lepszym trenerem niż jestem piłkarzem. Ale jeszcze parę lat zamierzam grać. A jeśli nie uda mi się pracować z młodzieżą to i tak będę przychodził na stadion, siadał na trybunach i dopingował swoich następców. Bo Wigry to mój drugi dom.

Dziękuje za rozmowę

Rozmawiał: Tadeusz Moćkun

UDOSTĘPNIJ NA FACEBOOKU
SPONSORZY
SPONSORZY GENERALNI
PATRONAT SAMORZĄDOWY
SPONSORZY OFICJALNI
SPONSOR MEDYCZNY

WIGRY SUWAŁKI 1947-2017


RAZEM TWORZYMY LEGENDĘ

WIGRY SUWAŁKI S.A.


WIGRY SUWAŁKI S.A.

Zarzecze 26
16-400 Suwałki
Polska
Telefon: 87 566 57 08

OBSERWUJ NAS


Suwalski Klub Sportowy Wigry. Wszystkie prawa zastrzeżone

Projekt i wykonanie: R&P New Media